STUDZIONKA

STUDZIONKA - LINKI

Przedszkole,

 dawniej szkoła katolicka (1894r.)

KONTAKT

  • info@studzionka.net.pl


email do spółki wodnej:

  • sw-studzionka@wp.pl

Misjonarz Świętej Rodziny ks. Dariusz Kałuża

ur. 05.11.1967r.

Święcenia przyjął w 1993r. Do połowy 8 klasy mieszkał w Studzionce, gdzie był ochrzczony i służył za ministranta. 

Póżniej przenosi sie z rodzicami do Żor, jednak podstawówkę kończy w Studzionce. 

Szkołę średnią ukończył w Częstochowie. Seminarium i święcenia to już Kazimierz Biskupi.

9 czerwca 2016 papież Franciszek mianował go biskupem ordynariuszem diecezji Goroka na Papui Nowej Gwinei. 

Sakry udzielił mu 20 sierpnia 2016 biskup Francesco Sarego. 

Autorem herbu biskupiego jest słowacki heraldysta Marek Sobola. 

Jako dewizę biskupiej posługi przyjął słowa 

„W prawdzie i miłości".

 -----------------------------------------------------------------------------------

PRYMICJE KS. BISKUPA - DARIUSZA KAŁUŻY

w parafii pod wezwaniem

Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

w Studzionce,

 w dniu 04.08.2016r.

tutaj...

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ksiądz biskup Dariusz Kałuża w swojej diecezji:


galeria...


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------








KS. DARIUSZ KAŁUŻA

MISJONARZ ŚWIĘTEJ RODZINY - ŻYCIE W PAPUI NOWEJ GWINEI

Rozmawia Anna Skorupka:

 Zacznijmy od szkoły, najpierw była Szkoła Podstawowa w Studzionce?

Ks. Dariusz: Najpierw była Studzionka. Całą podstawówkę żeśmy robili w Studzionce, znaczy się, bo mama była nauczycielką i uczyła w szkole. Kiedy byłem w połowie ósmej klasy rodzice dostali mieszkanie w Żorach. I tak przez pół roku mieszkaliśmy tam i dojeżdżaliśmy do Studzionki. W Studzionce byłem ochrzczony i byłem ministrantem. Tam mam kolegów i koleżanki. Dziadkowie pochodzili z Mizerowa, no to jak się jechało do dziadków to zawsze się przychodziło do Brzeźc do kościoła. Tu w Brzeźcach tez mam cały czas kolegów i koleżanki i przyznają się do mnie.

A potem Żory?

Nie, do szkoły średniej poszedłem do Częstochowy. W Żorach mieszkałem właściwie tylko tak na wakacje i od święta. Z Żorami to tylko tyle że mieszkaliśmy tam przez całą moją szkołę średnią i seminarium. Dlatego jak miałem święcenia to prymicyjną msze miałem w kościele u Świętego Stanisława. A to jeszcze tak, że jak się przeprowadzili to był budowany kościół pw. Miłosierdzia Bożego i przez całe moje seminarium należałem do tego kościoła. A później rodzice przeprowadzili się na inne osiedle i to już była inna parafia. Wiec w Żorach należałem do dwóch parafii. Proboszcz Stanisław Garbocz (kościół pw. Miłosierdzia Bożego – przyp. Red.), zmarł teraz w tym roku, zawsze jak przychodziłem do niego to mówił „o zdrajca przyszedł”. Bo na diakonacie myślał, że będą prymicje w tej parafii, bo tam człowiek wzrastał, a przed diakonatem rodzice przeprowadzili się na to inne osiedle, to już inna parafia, no i prymicyjną mszę miałem także w innej parafii.

A święcenia gdzie?

W Kazimierzu Biskupim. Tam moje zgromadzenie Misjonarzy Świętej Rodziny ma seminarium, tam studiowałem 6 lat. Po nowicjacie, bo to najpierw jest rok nowicjatu, to było w Bąblinie (Oborniki Wielkopolskie), było 6 lat w seminarium: 2 lata filozofii, 4 lata teologii, no i potem święcenia w Kazimierzu Biskupim.

Dlaczego Papua Nowa Gwinea?

<śmiech> Bo to było najdalej. Jak się jedzie do Papui Nowej Gwinei przez Azję i później jak się jedzie dalej to już się wraca z powrotem do Polski. A tak właściwie to poszedłem do zgromadzenia misyjnego po to, żeby wyjechać na misje.

I to jest nakaz, czy każdy może zadecydować?

Nie, to sobie wybiera każdy z nas. Jeszcze w Studzionce jak byliśmy ministrantami przyjeżdżał właśnie z Papui Nowej Gwinei ks. Kazimierz Niezgoda, on tam jeszcze jest. Pamiętam jak nam w kościele pokazywał slajdy jak to tam jest, i to trochę może przez niego myślałem o misjach. Później w Żorach spotkałem właśnie Misjonarzy Świętej Rodziny i to się tak zaczęło, że oni zapraszali na akcje powołaniowe, no i wstąpiłem do tego zgromadzenia z myślą po to, żeby wyjechać na misje. W tym czasie, kiedy myśmy byli, były otwarte kraje europy zachodniej, bo to tam zawsze księży potrzebowali, a z takich misyjnych krajów to były dwa: właśnie Papua Nowa Gwinea i Madagaskar. I napisałem prośbę, bo to zawsze się pisze prośbę do księdza prowincjała, że chce się wyjechać. Napisałem wtedy, że chcę wyjechać na Papuę Nową Gwineę.

Jakie były początki na misji? Pierwsze wrażenia? Przyjęcie przez miejscową ludność? Zmiany żywieniowe?

To znaczy tak, nie jechałem w ciemno, bo tam na Papui byli już od 1989 roku nasi współbracia ze Misjonarzy Świętej Rodziny. Ja wyjechałem w 1997, czyli 16 lat temu. Wiec ja jechałem tam do nich. Jak wylądowałem, to przyjechali po mnie na lotnisko, wzięli mnie do samochodu, zaprowadzili mnie do domu, powiedzieli gdzie jest mój pokój, gdzie się mogę rozpakować. Czułem jak u siebie w domu. Poza tym, jak byliśmy w seminarium, czy później jeszcze jak byłem księdzem wikarym w Złotowie, to spotykaliśmy się z nimi. Przyjeżdżali misjonarze i opowiadali jak to tam jest, co robią itd. Wiec człowiek nie był taki zielony, nieprzygotowany. Ale powiem, że z tego, co oni opowiadali to tak może było 20 procent z tego, co tam człowiek później doświadczył. Jak tam się już postawi nogę na tej ziemi, zacznie się oddychać tym powietrzem, jak się poczuje te powietrze tam już na Papui i spotka tych ludzi, to jest tylko 20 procent z tego co człowiek potrafi opowiedzieć, a reszta to jest wszystko takie zupełnie nowe. Ludzie bardzo serdecznie nas przyjęli, a tym bardziej w górach, a my mieszkamy w górach. To tak jak nasi górale, jak pokochają to na zabój. Ale jak się im zajdzie za skórę, to też trzeba się pilnować. Różne rzeczy się tam działy, ale ludzie są bardzo szczerzy, otwarci i naprawdę serdecznie nas przyjmują. Jak w domu się tam czujemy.

 

A te zmiany żywieniowe, no bo na pewno jest inne jedzenie?

 

O zmiany żywieniowe o tyle było trudno, że w seminarium mieliśmy kucharki, a w domu mama gotowała, na parafii tam gdzie byłem trzy lata, to też mieliśmy kucharkę, pojechało się na misje i kucharki ni ma. I trzeba było samemu. To nie jest jednak tak trudno. Wszystkiego człowiek musi się nauczyć. Papuasi się często dzielą tym co mają. Najczęściej to oni dają słodki ziemniak, trzcinę cukrową, banana, ananasy i nawet jak się idzie do buszu i spotka się kogoś po drodze to zawsze coś da. A tak to człowiek sam sobie przygotuje coś. Może nie ma tych rarytasów i wszystkiego co w Polsce, ale kapusta jest, ziemniaki są, kury są, czasami świnie mi podłożą <śmiech>. Więc nie miałem większych trudności z tym jedzeniem. Zresztą dobrze sobie wyglądam J.

A jak rozstanie z rodzicami? Wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych…

Nie, wtedy mieliśmy w całej diecezji tylko dwa telefony. Jeden w Lalibu, bliżej mnie, bo tam tylko półtorej godziny jazdy, ale to było trudne i drogie, nie zawsze można było sobie pozwolić żeby zadzwonić. Teraz już jest inaczej. A rozstanie z rodzicami… to tak jak każde dziecko chyba to jakoś przeżywa. Tylko może dla mnie było to łatwiejsze, bo jak miałem 15 lat to już z domu wyjechałem. Szkołę średnią robiłem gdzie indziej, i potem seminarium, później na parafii byłem tam gdzieś w Poznaniu daleko, także to tak powoli było przygotowywanie do tego, że kiedyś się z tym domem będzie trzeba pożegnać na dłużej, ale to trzy lata tylko, także co trzy lata wracam.

Czuje się ksiądz tam bezpiecznie?

To znaczy tak: u siebie na parafii tak, bo to już jest koniec, tam dalej już nikt nie pojedzie, domu nie muszę zamykać i u siebie na parafii mogę chodzić gdzie chcę, samochód zostawić gdziekolwiek, bo tak się zostawia. Nie wszędzie idzie dojechać, to się zostawi przy drodze gdzieś i ludzie dbają, pilnują. A jak się tam ktoś pojawi „nowy” albo obcy, to zaraz się zapytają „a ty do kogo?”. To u siebie na parafii. Ale jak się jedzie gdzie indziej, no to trzeba uważać, bo ludzie są różni. Czasami jeszcze jak się natrafi na jakąś grupę pod wpływem narkotyków na drodze, albo zablokują drogę bo są źli na jakichś innych ludzi, to tak trzeba uważać. Albo raz strzelali do mojego samochodu, to mamie długo tego nie mówiłem, ale ktoś inny przyjechał na wakacje i się wygadali i mama już wiedziała. Także to różnie jest. Jest niebezpiecznie o tyle, że czasami okradną. Jedziesz do miasta, masz wszystko pokupować i przyjeżdżasz z powrotem, bo trzeba jechać daleko do tego miasta, to po drodze człowiek jedzie z ręką na sercu i z różańcem w ręku, bo nigdy nie wiadomo co będzie za rogiem. Ale Papuasi są też tacy, że jak zaczniesz z nimi rozmawiać, coś im tam powiesz, zaczną się śmiać, to powiedzą „a pater ty jedź”, a innych zaś będą zatrzymywać i sprawdzać. Da się wyżyć.

Kiedy się najbardziej tęskni za krajem?

 Najbardziej? To tak jak choinkę trzeba stroić, zawsze chyba tak jest. Boże Narodzenie to takie rodzinne święta i człowiek jest tak przyzwyczajony do tego, że zawsze rodzina jest, wszyscy się zjeżdżają. Zawsze i prezenty, i kolędy polskie, to chyba się najbardziej tęskni w tym czasie. Wtedy trzeba sobie znaleźć najwięcej roboty. Tam gdzie jest polski ksiądz, no to wniesie tę choinkę do kościoła, ale jak jest inny ksiądz z kolei gdzie nie mają tych tradycji, no to już tak jest inaczej. A mieszkańcom trzeba było wytłumaczyć, czemu my watę kładziemy na choinkę, te stroiki, itd., ale to pomału, to pytają o to. Wtedy jest najwięcej roboty, dlatego człowiek tak zagoniony, bo tu jeszcze spowiedź, potem tam trzeba jechać, tam na pasterkę, trzy albo cztery pasterki zanim się tam to przejedzie z jednego końca na drugi koniec parafii, to człowiek jest już tak zmęczony, że już o bożym świecie nie wie.

Chciałam spytać, czy będzie jakaś zmiana miejsca misji, ale już wcześniej dostałam odpowiedź…

Papua miała być i tak chyba będzie do końca. To jest tak, że człowiek musi sobie znaleźć swoje miejsce na tym świecie. Jak nie znajdziesz, to potem będziesz i ty nieszczęśliwy i ludzie z tobą. A jak się znajdzie takie miejsce, gdziekolwiek to jest, to człowiek wie, że po to był stworzony żeby tam być. Nie wiem jak to się stało, wszystko tak to jakoś poszło w moim życiu, że wylądowałem na Papui. I jestem szczęśliwy.


Ksiądz Dariusz Kałuża

na Papui Nowej Gwinei w 2003 roku:


film do ściągnięcia.../500MB/

=============================================================================