Ojciec Werbista ks. Kazimierz Niezgoda
ur. 23.08.1933r.
Rok 1960 - Pieniężno
Rok 1960 - Prymicje w Studzionce
Z ks. Kazimierzem Niezgodą rozmawia ks. Jerzy Sikora:
— Co spowodowało, że Ojciec w 1967 roku wyjechał na misje akurat do Papui-Nowej Gwinei?
— Zawsze interesowałem się dalekimi krajami, zwłaszcza w obszarze Pacyfiku. I wtedy nadarzyła się taka okazja.
— Czy mógłby Ojciec trochę przybliżyć Czytelnikom „Martyrii” ten egzotyczny kraj?
— Urzędowym językiem jest angielski, ale występuje mnóstwo miejscowych narzeczy. To w zdecydowanej większości języki mówione, nie pisane. Gdy przybyłem, Nowa Gwinea była pod administracją australijską. Od 1975 r. jest niezależnym krajem należącym do Wspólnoty Brytyjskiej. Kraj jest podzielony na prowincje, na których czele stoi gubernator. Od uzyskania niepodległości wszyscy zarządzający są miejscowi.
— Nowa Gwinea to nie tylko Papuasi?
— Nie tylko. Jest też 20 tysięcy obcych – z innych krajów: z Chin, Korei, Filipin… Kraj liczy pięć milionów ludności, a zajmuje teren jak Polski, Słowacji i Węgier. Dużą część stanowi dżungla, lasy… Znajduje się czternaście aktywnych wulkanów.
— Z czego głównie utrzymują się mieszkańcy?
— Ludzie żyją z tego, co wyhodują w ogródkach. Łatwo to uczynić, bo nie ma zimy. Nigdy nie uprawiają na zapas. Nie mają lodówek. Nie ma pory żniw, ciągle się coś sadzi i zbiera. Tyle tylko, aby mieć, co jeść. Od początku stulecia misje zakładały plantacje orzecha kokosowego, kakao, kawy, herbaty… Eksport tych artykułów stanowi źródło stałego dochodu narodowego. W południowej części kraju są też plantacje kauczuku. W ostatnich 40 latach odkryto bogactwa mineralne: ropę naftową, gaz ziemny, miedź, srebro i złoto.
— Czy w ciągu 39 lat Ojciec często zmieniał miejsce pobytu?
— Nowa Gwinea jest tuż nad równikiem, zasadniczo panuje klimat tropikalny, a im wyżej w górach, tym bardziej znośny dla nas, Europejczyków. Ja zawsze byłem w górach, od 1500 metrów wzwyż, w środku wyspy. Obecnie jest coraz więcej dróg. Kiedyś były tylko ścieżki. Teraz w mojej parafii docieram do większości kościołów, jadąc drogą. Zwykle w każdej parafii są jeden albo dwa większe kościoły – z drewna, kryte blachą. Inne mniejsze – są ze słomy. Obecnie jestem w piątej parafii, liczy ona 4,4 tys. wiernych. Pomagają mi świeccy – katecheci. Na terenie parafii są trzy katolickie szkoły podstawowe, a także kilka państwowych. Połowa parafii rozciąga się wzdłuż drogi – mogę do wiernych dojechać, a druga część – dalej, gdzie mogę dotrzeć tylko pieszo: 4–5 godzin wędrówki.
— Czy jest bezpiecznie?
— Tak. Jeśli są walki międzyplemienne, wtedy nie idę. Ludzie zatrzymają, ostrzegają. Ale nie są to walki przeciwko białym.
— Nie traktują białych jak wrogów?
— Nie, bo nie należymy do żadnego szczepu. To są walki międzyrodzinne.
— Jaką bronią walczą?
— Mają łuki, dzidy, siekiery, maczety. A ostatnio szmuglują nawet i broń palną. Kiedyś walki były trochę jakby o charakterze sportowym. Wojownicy bili się bardziej indywidualnie i bezpośrednio, a dzisiaj strzelają z daleka, nie wiedząc dokładnie, do kogo.
— Jakie w Papui-Nowej Gwinei są religie?
— Chrześcijaństwo – luteranie, anglikanie, katolicy, metodyści, adwentyści… W tej chwili 200 różnych Kościołów chrześcijańskich. Pięć lat temu pojawili się muzułmanie. Główne odłamy chrześcijańskie: katolicy, anglikanie, luteranie i metodyści starają się wspólnie pracować, jednoczyć: w programach radiowych, w szkolnych podręcznikach, prasie religijnej. Te cztery kościoły są we władzach Instytutu Badań Kulturowych. Istnieje Uniwersytet Słowa Bożego. Z religii niechrześcijańskich jest animizm – wiara w przodków, w jakiegoś nieznanego ducha. Religijność ta głównie odnosi się do duchów zmarłych – od trzeciego pokolenia wzwyż.
— Czy miejscowi ludzie są religijnie podatni, wrażliwi na wartości religijne? Czy są także niewierzący, ateiści?
— Są bardzo religijni. Rzadko są poganami.
— Czy w przyjęciu chrześcijaństwa nie są przeszkodą ich uwarunkowania tradycyjne, kulturowe, mentalne?
— Są, ale oni mają specyficzną otwartość na wiarę.
— Czy orędzie chrześcijańskie przemawia do nich?
— Tak. Przemawia obecność Boga, który się nami opiekuje. Chociaż na początku spotkałem się z odwrotną reakcją. Gdy opowiadałem o męce i śmierci zbawczej Chrystusa, to śmiali się. Nie rozumieli, co to znaczy zbawienie.
— Ale chyba mają lęk przed śmiercią?
— Tak. Pojęcie chrześcijaństwa da się zaszczepić na elementach ich kultury. Na przykład Big Man i Chrystus zmartwychwstały – jak mają się do siebie? Chrystus przez to, że się uniżył, dał się zabić za nas i zmartwychwstał. I przez to stał się Wielkim Człowiekiem, a nie przez to, że narzuca się, krzyczy… Lubią Matkę Boską – to matka, która opiekuje się nie tyle jako kobieta (zwykle nie mają respektu dla kobiety), ale jako opiekunka, która nie zostawia w cierpieniu swojego syna. To ich wzrusza. Przybliżanie im chrześcijaństwa jest procesem na pokolenia, długotrwałym.
— Trzeba przebudować ich świadomość.
— Tak. I dowartościować ich zwyczaje. Oni w czasie liturgii tańczą, klaszczą… Msza św. trwa prawie dwie godziny. Nie można ich szybko zbyć, bo muszą przeżyć po swojemu, wyrazić wiarę. Trzeba było zmodyfikować język liturgii. Tym, czym dla nas jest chleb – podstawa pożywienia, u nich – słodkie ziemniaki. Chleba nie znają. Dlatego nie tłumaczyliśmy: „Chleba naszego powszedniego…”, tylko: „Jedzenia naszego powszedniego…” Żywy jeszcze jest kult Cargo. To specyficzne wierzenie rejonu Pacyfiku polegające na tym, że wszelkie dobra materialne, jakie posiadamy, to wszystko przychodzi z nieba. I to jest przeznaczone dla nich, a my to wykradamy wskutek znajomości jakiś zaklęć, czarów. Oni wierzą, że gdyby je znali, to wszystko by mieli. Rozumują tak: – Wy, biali, jesteście ubrani i w spodnie, i w koszule, macie inne jedzenie niż my. Skąd? Bogowie z nieba wam dają. Był lider kultu Cargo, nazywał się Jali. Australijczycy chcieli go przekonać, że wszelkie produkty pochodzą z pracy rąk ludzkich. Zaprosili do Australii i pokazali. Przekonał się. Ale tylko na pewien czas. Dlaczego? Zobaczył drapacze chmur. Powiedział: – To są jednak drabiny do nieba. Zaszedł do muzeum w Sydney… i zobaczył swoich bożków: – Oni ich wielbią i dlatego wszystko mają z nieba. I tę całkowicie błędną koncepcję przekazał Jali swoim wiernym.
— Jak często Ojciec przyjeżdża do Polski?
— Co 4–5 lat.
— Dziękuję za rozmowę i życzę Bożego błogosławieństwa w dalszej misji.